Dieta permanentna

dieta świnka

Dieta to moje drugie imię

Do lata coraz mniej czasu, a tłuszczyku nazbieranego w zimie nie ubyło. Nie mieszczę się w o dwa rozmiary za małe spodnie, które kupiłam, żeby zmotywowały mnie do ćwiczeń. Jeszcze została góra jedzenia po Świętach, a już w sobotę urodziny Agnieszki. Ta dieta nie ma sensu… Coś Ci to przypomina? Jeśli jesteś kobietą to z pewnością, jeśli mężczyzną to na 90 proc.

Cotygodniowy rytuał

Poniedziałek – dieta. Koniecznie. Zero słodyczy, 1200 kcal, ogólnie ryżyk, warzywka, a do picia sama woda. We wtorek podobnie, ale już zaczynam częściej myśleć o jedzonku. W środę zdrowe śniadanie, siłownia. Powrót do mieszkania. Zaraz, zaraz. Co mam w torebce? A no tak, przechodziłam koło sklepu i kupiłam batonika. No już nie będę dla siebie taka surowa. Ćwiczyłam? Lały się ze mnie siódme poty? No to chyba sobie zasłużyłam na małą nagrodę. Nareszcie czwartek, wracam do domu. Która godzina, że ten budzik już dzwoni? Trudno najwyżej pójdę nieumalowana i obejdę się bez śniadania. Na uczelnię wpadam spóźniona, no trudno. Studencki kwadrans. Potem zjadam coś w biegu, kolejne zajęcia i pędzę na pociąg. Docieram na dworzec i czuję zapach tego śmieciowego żarcia. Przypominam sobie, że podróż będzie trwała jakieś pięć godzin zanim dotrę do domu. Spoglądam na zegarek. Zostało jeszcze trochę czasu, idealnie by kupić coś do jedzenia. Dieta już dawno nie aktualna. W końcu docieram do rodzinnego domu. Mija trochę czasu. Postanawiam skierować swoje kroki w kierunku ulubionego mebla w domu – lodówki. Czekają mnie trzy dni wsuwania wszystkiego co da się zjeść. Słodkie, gorzkie, słone, kwaśne. Nieważne. Zawsze coś znajdę. Nowa dieta. Tym razem obrotowa – gdzie się nie obrócę, tam coś zjem. Kęsik tego, kawałeczek tamtego. I przychodzą one. Małe, wredne wyrzuty sumienia. Zaczynam czuć się winna. Jednak te france nie wiedzą, że ja już wiem jak z nimi walczyć. Doświadczenie nauczyło mnie, że  nic tak nie zagłusza wyrzutów sumienia jak tabliczka czekolady. Najlepiej gorzkiej, no bo przecież jest zdrowa. Niestety, w końcu następuje niedzielny wieczór. Wróciłam już do mieszkania. Siedzę w pokoju wymęczona długą jazdą pociągiem. Sprawdzam czy wszystko jest  na miejscu. Tak mój podbródek jest. A nawet wszystkie trzy. Stan się zgadza. Mogę zacząć panikować. Ostatecznie dochodzę do porozumienia sama z sobą. Od jutra dieta. I to już po raz ostatni to mówię. Jak ja się zaprę, to hoho. Będę fit jak modelki z instagrama. Aż do momentu, w którym znowu będę miała ochotę na rurkę z bitą śmietaną. Albo kebaba. Ewentualnie jedno i drugie. A kiedyś będę jak Bridget.

Interlokutor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *